Codziennie byłam w szpitalu, nie ruszałam się nawet na krok od łóżka szpitalnego chłopaka. Choć był w szpitalu dopiero 3 dni, jego stan stopniowo się pogarszał. Codziennie podawano mu zastrzyki różnej maści, a ja coraz częściej byłam wypraszana z sali.
- Proszę wyjść, przemęczasz go - mówił lekarz prowadzący.
To była racja, że cały czas z nim rozmawiałam. Ale nic nie mogłam poradzić na to, że za nim okropnie tęskniłam i teraz chcę nadrobić ten stracony czas. Kiedy tylko lekarz wychodził, a za nim jego pielęgniarka, od razu wchodziłam do sali sprawdzić, czy z Carlos'em wszystko w porządku.
Carlos.
Reachel odzyskała nareszcie pamięć, jednak pojawiła się kolejna przeszkoda - moje zdrowie. Lekarz ciągle przychodził do mnie na kontrole. Jednak i to nie pozwoliło jej odejść ode mnie. Była przy mnie cały czas. W dnie rozmawialiśmy dużo. W nocy, kiedy była już zmęczona, zasypiała przy mnie kładąc głowę na moim biodrze i trzymając bez przerwy moją dłoń. Byłem jej za to ogromnie wdzięczny. Kendall, Logan i James z dziewczynami ciągle przychodzili mnie odwiedzić i zapytać jak się czuję. Bywali bardzo często, bo jedzenie tutaj nadawało się tylko do kosza, albo dla świń na farmie, więc oni przynosili mi jedzenie.
Reachel.
Każdego dnia pobytu Carlos'a w szpitalu było z nim coraz gorzej. Coraz częściej bolała go klatka piersiowa, noga dawała się we znaki... Zaczęło mnie to niepokoić. Trzeciego dnia rozmawialiśmy, aż nagle chłopak zerwał się i syknął cicho.
- Co jest? - wstałam z krzesła i chwyciłam Carlos'a za ramię - Wezwać lekarza?
- Nie, nie żartuj - zaśmiał się oddychając ciężko.
- Tu nie ma miejsca na żarty! W ogóle dlaczego ja cię pytam - ruszyłam szybkim krokiem w stronę drzwi i zaczęłam wołać pielęgniarkę.
Wyrzucono mnie natychmiastowo z sali. Usiadłam na krześle zaraz obok drzwi i czekałam na informacje.
- Proszę wyjść, przemęczasz go - mówił lekarz prowadzący.
To była racja, że cały czas z nim rozmawiałam. Ale nic nie mogłam poradzić na to, że za nim okropnie tęskniłam i teraz chcę nadrobić ten stracony czas. Kiedy tylko lekarz wychodził, a za nim jego pielęgniarka, od razu wchodziłam do sali sprawdzić, czy z Carlos'em wszystko w porządku.
Carlos.
Reachel odzyskała nareszcie pamięć, jednak pojawiła się kolejna przeszkoda - moje zdrowie. Lekarz ciągle przychodził do mnie na kontrole. Jednak i to nie pozwoliło jej odejść ode mnie. Była przy mnie cały czas. W dnie rozmawialiśmy dużo. W nocy, kiedy była już zmęczona, zasypiała przy mnie kładąc głowę na moim biodrze i trzymając bez przerwy moją dłoń. Byłem jej za to ogromnie wdzięczny. Kendall, Logan i James z dziewczynami ciągle przychodzili mnie odwiedzić i zapytać jak się czuję. Bywali bardzo często, bo jedzenie tutaj nadawało się tylko do kosza, albo dla świń na farmie, więc oni przynosili mi jedzenie.
Reachel.
Każdego dnia pobytu Carlos'a w szpitalu było z nim coraz gorzej. Coraz częściej bolała go klatka piersiowa, noga dawała się we znaki... Zaczęło mnie to niepokoić. Trzeciego dnia rozmawialiśmy, aż nagle chłopak zerwał się i syknął cicho.
- Co jest? - wstałam z krzesła i chwyciłam Carlos'a za ramię - Wezwać lekarza?
- Nie, nie żartuj - zaśmiał się oddychając ciężko.
- Tu nie ma miejsca na żarty! W ogóle dlaczego ja cię pytam - ruszyłam szybkim krokiem w stronę drzwi i zaczęłam wołać pielęgniarkę.
Wyrzucono mnie natychmiastowo z sali. Usiadłam na krześle zaraz obok drzwi i czekałam na informacje.
***
Pielęgniarka wyszła z sami spokojnie i spojrzała na mnie.
- Nie możesz tyle czasu przy nim być, męczysz go.
Po każdej takiej uwadze czułam się winna, że Carlos'a zdrowie nie ulegało poprawie. Wróciłam do chłopaka patrząc na niego z żalem.
- Powinnaś dostać poważną karę za zawołanie pani pielęgniarki... - powiedział ze złością w głosie, ale się uśmiechał - Mówiłem ci, że nic mi nie jest.
- Głodny też niby nie byłeś, a przez cztery godziny ci w brzuchu burczało... - powiedziałam w celu zażartowania, ale za poważne mi to wyszło.
Reszta popołudnia minęła tak miło jak zawsze. Jednak o godzinie siódmej wieczór stan Carlos'a znowu zaczął się pogarszać. Ponownie zaczęła go boleć noga i klatka piersiowa. Inna pielęgniarka przyszła z kolejną porcją lekarstw. Kiedy się wydawało, że wszystko już będzie w porządku, po dziewiątej w nocy zaczął się kolejny problem. Już prawie oboje ze zmęczenia i stresu zasypialiśmy jak zwykle trzymając się za ręce. Była niezwykła cisza w około. Słyszałam tylko bicie serca chłopaka, co mnie w pełni uspokajało. Nagle poczułam, że ręka latynosa zaciska się na mojej. Usłyszałam szepty i jęki chłopaka, więc otworzyłam oczy i spojrzałam na niego. Był cały mokry z potu, a druga ręka, której nie trzymałam, była zaciśnięta w pięść. Położyłam dłoń na mokrym czole Carlos'a - było gorące. Przejechałam delikatnie palcami po jego twarzy, a do moich oczu napłynęły łzy. Wybiegłam z sali w poszukiwaniu doktora. Jak na złość nikogo na korytarzu nie było. Chwyciłam się za głowę nie wiedząc, co robić. Nie chciałam za daleko odchodzić od sali chłopaka. Szybko wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do Kate.
- Ważoone! Jak miło, że dzwonisz! Jak tam sam na sam z Carlos'em? - odezwała się wesoło przyjaciółka.
- Właśnie fatalnie. Błagam, przyjedź tu jak najszybciej! - mówiłam spanikowanym głosem i szybko potem się rozłączyłam, bo na zakręcie zauważyłam lekarza - Panie doktorze! Proszę, pomocy! Mój chłopak...! Szybko! - nie wiedząc, co powiedzieć pokazałam na drzwi do sali.
Weszliśmy szybko do niej, lekarz widząc stan Carlos'a lekko odepchnął mnie od łóżka i zaczął działać. Odsunęłam się kawałek od miejsca zdarzenia i przyglądałam się sytuacji z niepokojem. Doktor zaczął sprawdzać wszystko po kolei: tętno, ruch gałek ocznych i coś kombinował przy kroplówce... W pewnym momencie Carlos zaczął strasznie kaszleć i dusić się.
- Co się dzieje? - chwyciłam za ramię lekarza.
- Gorączka mu utrudnia oddychanie.
Na te słowa stanęłam sparaliżowana, nie wiedziałam, jak na to zareagować. Do sali wbiegła pielęgniarka ze sprzętem do oddychania.
- Prędzej. On się dusi. - poinformował pielęgniarkę doktor spokojnie.
Mimo jego spokojnego tonu działał szybko i stanowczo. Jednak aparatura wiele nie dawała. Chłopak coraz bardziej kaszlał i dusił się. Ja nie wiedząc co robić powoli cofałam się, aż natknęłam się na ścianę. Przystawiając dłoń mającą jeszcze resztki potu Carlos'a do ust. Kolory rozmazywały się stopniowo i zaczęło mi się kręcić w głowie. Byłam totalnie bezradna. Nagle na EKG zielona kreska zaczęła "coraz mniej się podnosić".
- Siostro! Szybko proszę przynieść paralizator! - doktor przestał już być spokojny, jak dotychczas.
Zrobiła, jak kazał. Pode mną ugięły się nogi, nie dosłownie, bo jeszcze stałam. Lekarz przyłożył urządzenie do klatki piersiowej chłopaka, a jego ciało podskoczyło na łóżku. W tym momencie kompletnie straciłam orientację, zsunęłam się bezsilnie po ścianie i usiadłam na ziemi tracąc automatycznie kontakt z rzeczywistością.
Kate.
Po telefonie Reachel nie czekałam ani sekundy dłużej. Wybiegłam z pokoju na przedpokój i zaczęłam wkładać moje Vans'y, aż z salonu wyszedł wujek.
- A ty dokąd się wybierasz?
- Coś jest nie tak z Carlos'em! - mówiłam zdenerwowanym głosem.
- Co? Kto to jest... - nie dokończył, bo już wybiegłam na korytarz.
Szybko złapałam windę i zjechałam na parter hotelu. Światła migały mi przed oczami, kiedy biegłam z taką prędkością. Biegnąc potrąciłam przechodnia, który akurat pisał sms. Telefon wypadł mu z rąk i roztrzaskał się na części pierwsze uderzając o beton.
- Ej! Uważaj, jak chodzisz! - wrzeszczał mężczyzna za moimi plecami.
Nie zwracałam na niego dłuższej uwagi i biegłam dalej w kierunku szpitala. Kiedy byłam już pod salą szybko otworzyłam drzwi do niej i ujrzałam lekarza, 2 pielęgniarki wokół Carlos'a. Było straszne zamieszanie. Spojrzałam na EKG, a moje serce zamarło... Kreska nie "podnosiła się" już wcale... Było słychać tylko nieznośne "PIIII"... Odwróciłam głowę i zauważyłam leżącą pod ścianą Reachel.
- Jezu, Reach! - podbiegłam do niej wołając prawie płaczliwym głosem.
Doktor odwrócił głowę do nas, aby sprawdzić, co się dzieje.
- Niech Pan go ratuje! Ona tego nie przeżyje, jeśli mu się coś stanie! - ostrzegłam lekarza i podniosłam głowę przyjaciółki.
Doktor nie zwlekał dłużej i zaczął naciskać na klatkę piersiową chłopaka. To jednak też nic nie dawało... Ponowne użycie paralizatora - ten sam rezultat... Przyrząd do oddychania także nie spełniał swojej powinności. Odwróciłam wzrok od zajścia i spojrzałam na nieprzytomną Reachel... Z pod powiek wypływały jeszcze łzy... Zamknęłam także swoje oczy, z których następnie wypłynęła struga słonej cieczy...
Carlos.
Czułem jeden, wielki ból w całym ciele... Czułem, że coś zabiera mi oddech... Robiło mi się strasznie zimno... Nagle otworzyłem oczy, bo mogłem już złapać oddech i stanąć na nogi. Byłem na środku wielkiego skrzyżowania Christopher'a Columbus'a nocą. Co było dziwne, nie było na nim żadnego samochodu. Dookoła cicho, nikt nie zagłuszył tej ciszy. Rozejrzałem się dookoła, jednak nikogo koło mnie nie było. Byłem sam, kompletnie sam... Podszedłem do muru, który podpierał autostradę nade mną. Usiadłem, żeby pomyśleć, co się w ogóle ze mną stało. Oparłem o mur moją głowę i zamknąłem oczy na moment. Nagle usłyszałem czyiś płacz. Szybko wstałem i zacząłem się rozglądać dookoła, kto to. Płacz dobiegał zza drugiej strony muru. Wychyliłem tylko głowę...
- Reachel...?! - zauważyłem dziewczynę siedzącą pod murem i płaczącą, wręcz zanoszącą się od płaczu - Czemu płaczesz...? - podszedłem do niej.
Ona nie odpowiedziała i płakała w dalszym ciągu. Nagle podniosła głowę, żeby odetchnąć. Patrzyła prosto na mnie, a jednak mnie nie widziała.
- Jestem tu, czemu płaczesz?
Nadal brak odpowiedzi ze strony dziewczyny.
- To naprawdę nie jest śmieszne, skarbie - porzuciłem na bok powagę i zaśmiałem się.
Nastała krótka cisza. Wierzyłem, że zaraz wybuchnie śmiechem jak zawsze.
"Ale miałeś minę, Carlito" - wspomniałem jej najczęstszy odzew.
Jednak nic z tego... Dziewiętnastolatka zamknęła oczy i schowała twarz w dłoniach.
- Czemu ty mnie nie widzisz? - nie wiedziałem co robić - Reachel! Odpowiedz! - chciałem ją chwycić za ramiona, jednak moje ręce przez jej ramiona po prostu przeniknęły.
- Jak to możliwe?! Co tu jest grane?! - spojrzałem na swoje ręce.
Nie wiedziałem, co dalej. Wstałem z kolan i złapałem się za głowę. Wciągnąłem i wypuściłem powietrze z ust. Spojrzałem w czarne niebo myśląc, co robić i jak to odkręcić. Nagle coś małego upadło i zaczęło się ruszać. To Reachel wstała z ziemi i chwiejnym krokiem ruszyła przed siebie jeszcze szlochając pod nosem.
- A ty dokąd?! Ej! Brown! Stop! Dokąd ty idziesz? - wołałem dziewczynę.
Nadepnąłem na coś. Podniosłem nogę i zobaczyłem coś błyszczącego. Schyliłem się i zobaczyłem klucz ode mnie. Łańcuszek był zerwany w połowie, a klucz nie lśnił już tak jak dawniej. Podniosłem go i wyprostowałem się.
- Reachel? Gdzie jesteś? - rozglądałem się uważnie, ale jej nigdzie nie było - Reachel! Reachel! - zacząłem panikować.
Do oczu napłynęły mi zły i zacisnąłem w dłoni klucz. Nagle w około stało się jasno...
Kate.
Nagle głos lekarza spowodował, że odwróciłam głowę w jego stronę.
- Oddycha! Mamy go! - zaczął uradowany lekarz - Ustabilizuj go, Natasha.
Moje oczy zabłysły i widząc jak kreska na EKG znowu "wysoko się podnosi" odetchnęłam spokojnie i uśmiechnęłam się sama do siebie. Odwróciłam głowę z powrotem do przyjaciółki.
- Już jest okej... - szepnęłam.
Reachel.
Poczułam, że moja ręka jest tak cała ścierpnięta, aż nie mogłam nią ruszać. To spowodowało, że otworzyłam oczy i zobaczyłam uchylone okno przez które wpadają promienie słońca. Był wczesny poranek. Poczułam na twarzy zaschnięte łzy i nagle przypomniałam sobie, co się stało zeszłej nocy. Serce mi stanęło na to wspomnienie i przeszły mnie ciarki. Stopniowo wypuściłam powietrze z ust. Bałam się rozejrzeć, gdzie jestem i co ważniejsze... Czy Carlos żyje... Delikatnie odwróciłam głowę w moją prawą stronę i zobaczyłam łóżko, kołdrę, ale bałam się popatrzeć dalej. Serce biło mi jak oszalałe. Podniosłam wzrok i zobaczyłam chłopaka leżącego na łóżku szpitalnym. EKG było wyłączone. Już wiedziałam... Poczułam w środku siebie uczucie pustki i braku sensu życia. Potrząsnęłam głową lekko, podniosłam się i podeszłam do Carlos'a. Spojrzałam na niego z chęcią wzięcia go ze sobą... Jednak wiedziałam, że nie mam już na co liczyć... Łzy spłynęły po policzkach, a potem prosto na kołdrę latynosa. Moja ścierpnięta ręka odzyskała czucie, teraz przechodziło przez nią miliony "mrówek". Drugą ręką delikatnie chwyciłam dłoń ukochanego. Usiadłam na krześle, jak zawsze i patrzyłam na rysy twarzy leżącego.
- Dlaczego mnie zostawiłeś...? W takiej chwili, kiedy moglibyśmy bez żadnych przeszkód być razem na zawsze... W takim momencie, kiedy wszystko już prawie wróciło do normy... Byłam z Tobą cały czas, od kiedy się tutaj dostałeś... Dosłownie nie dawałam ci chwili spokoju... - uśmiechnęłam się, ale tylko na jedną mikrosekundę - Nie wiem... Było ci ze mną źle...? Za dużo wycierpiałeś, kiedy straciłam pamięć, prawda...? To wszystko moja wina... Tylko moja... Gdybym dała ci wytłumaczyć całą tamtą sytuację wcześniej... Nie byłbyś tutaj teraz... I bylibyśmy dalej razem... A teraz jestem sama...
Nie wytrzymałam emocji, zaniosłam się od płaczu i położyłam głowę na jego piersi.
Mijały sekundy kompletnej ciszy. Niespodziewanie ktoś pogłaskał mnie po rozczochranych włosach.
- Obiecaj mi, że już nigdy tak nie będziesz mówić... - odezwał się tak dobrze znany mi głos.
Otworzyłam w momencie oczy i spoglądnęłam na bruneta. Teraz się uśmiechał od ucha do ucha i patrzył na mnie. Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę.
- Nigdy bym cię nie zostawił... Przysięgam... - dodał dotykając moich policzków i wytarł moje łzy kciukiem.
- Boże, nie wierzę... - cały czas patrzyłam na niego jak na ducha.
- Przytulisz mnie, czy dalej będziesz tak się patrzyć na mnie? - zaśmiał się wesoło.
Jeszcze raz zapłakałam i rzuciłam się w jego ramiona. Od tamtej pory już wiedziałam, byłam pewna... Carlos nigdy mnie nie zostawi samej...
- Tylko już nie płacz więcej... - dopowiedział cicho i głaskał mnie po włosach.
____________________________________________________________________
No i w końcu jest 42.. ; ) Musiałam parę spraw co do tego rozdziału przemyśleć. Kompletnie nie wiedziałam, co dalej pisać . Jezu, oby tylko mnie wena nie opuściła .. *.* Bo tego chyba nie przeżyję ..
Okej, okej, przyznaję się . Ten rozdział trochę zapożyczyłam od Sabi.. I ja się przyznaję dobrowolnie.
W tym rozdziale pomogły mi covery https://twitter.com/AliBrustofski i https://twitter.com/TheRealGrimmie.
Proszę was wszystkich o obserwowanie mojego bloga i regularne wchodzenie i o komentowanie, bo..
- Ważoone! Jak miło, że dzwonisz! Jak tam sam na sam z Carlos'em? - odezwała się wesoło przyjaciółka.
- Właśnie fatalnie. Błagam, przyjedź tu jak najszybciej! - mówiłam spanikowanym głosem i szybko potem się rozłączyłam, bo na zakręcie zauważyłam lekarza - Panie doktorze! Proszę, pomocy! Mój chłopak...! Szybko! - nie wiedząc, co powiedzieć pokazałam na drzwi do sali.
Weszliśmy szybko do niej, lekarz widząc stan Carlos'a lekko odepchnął mnie od łóżka i zaczął działać. Odsunęłam się kawałek od miejsca zdarzenia i przyglądałam się sytuacji z niepokojem. Doktor zaczął sprawdzać wszystko po kolei: tętno, ruch gałek ocznych i coś kombinował przy kroplówce... W pewnym momencie Carlos zaczął strasznie kaszleć i dusić się.
- Co się dzieje? - chwyciłam za ramię lekarza.
- Gorączka mu utrudnia oddychanie.
Na te słowa stanęłam sparaliżowana, nie wiedziałam, jak na to zareagować. Do sali wbiegła pielęgniarka ze sprzętem do oddychania.
- Prędzej. On się dusi. - poinformował pielęgniarkę doktor spokojnie.
Mimo jego spokojnego tonu działał szybko i stanowczo. Jednak aparatura wiele nie dawała. Chłopak coraz bardziej kaszlał i dusił się. Ja nie wiedząc co robić powoli cofałam się, aż natknęłam się na ścianę. Przystawiając dłoń mającą jeszcze resztki potu Carlos'a do ust. Kolory rozmazywały się stopniowo i zaczęło mi się kręcić w głowie. Byłam totalnie bezradna. Nagle na EKG zielona kreska zaczęła "coraz mniej się podnosić".
- Siostro! Szybko proszę przynieść paralizator! - doktor przestał już być spokojny, jak dotychczas.
Zrobiła, jak kazał. Pode mną ugięły się nogi, nie dosłownie, bo jeszcze stałam. Lekarz przyłożył urządzenie do klatki piersiowej chłopaka, a jego ciało podskoczyło na łóżku. W tym momencie kompletnie straciłam orientację, zsunęłam się bezsilnie po ścianie i usiadłam na ziemi tracąc automatycznie kontakt z rzeczywistością.
Kate.
Po telefonie Reachel nie czekałam ani sekundy dłużej. Wybiegłam z pokoju na przedpokój i zaczęłam wkładać moje Vans'y, aż z salonu wyszedł wujek.
- A ty dokąd się wybierasz?
- Coś jest nie tak z Carlos'em! - mówiłam zdenerwowanym głosem.
- Co? Kto to jest... - nie dokończył, bo już wybiegłam na korytarz.
Szybko złapałam windę i zjechałam na parter hotelu. Światła migały mi przed oczami, kiedy biegłam z taką prędkością. Biegnąc potrąciłam przechodnia, który akurat pisał sms. Telefon wypadł mu z rąk i roztrzaskał się na części pierwsze uderzając o beton.
- Ej! Uważaj, jak chodzisz! - wrzeszczał mężczyzna za moimi plecami.
Nie zwracałam na niego dłuższej uwagi i biegłam dalej w kierunku szpitala. Kiedy byłam już pod salą szybko otworzyłam drzwi do niej i ujrzałam lekarza, 2 pielęgniarki wokół Carlos'a. Było straszne zamieszanie. Spojrzałam na EKG, a moje serce zamarło... Kreska nie "podnosiła się" już wcale... Było słychać tylko nieznośne "PIIII"... Odwróciłam głowę i zauważyłam leżącą pod ścianą Reachel.
- Jezu, Reach! - podbiegłam do niej wołając prawie płaczliwym głosem.
Doktor odwrócił głowę do nas, aby sprawdzić, co się dzieje.
- Niech Pan go ratuje! Ona tego nie przeżyje, jeśli mu się coś stanie! - ostrzegłam lekarza i podniosłam głowę przyjaciółki.
Doktor nie zwlekał dłużej i zaczął naciskać na klatkę piersiową chłopaka. To jednak też nic nie dawało... Ponowne użycie paralizatora - ten sam rezultat... Przyrząd do oddychania także nie spełniał swojej powinności. Odwróciłam wzrok od zajścia i spojrzałam na nieprzytomną Reachel... Z pod powiek wypływały jeszcze łzy... Zamknęłam także swoje oczy, z których następnie wypłynęła struga słonej cieczy...
Carlos.
Czułem jeden, wielki ból w całym ciele... Czułem, że coś zabiera mi oddech... Robiło mi się strasznie zimno... Nagle otworzyłem oczy, bo mogłem już złapać oddech i stanąć na nogi. Byłem na środku wielkiego skrzyżowania Christopher'a Columbus'a nocą. Co było dziwne, nie było na nim żadnego samochodu. Dookoła cicho, nikt nie zagłuszył tej ciszy. Rozejrzałem się dookoła, jednak nikogo koło mnie nie było. Byłem sam, kompletnie sam... Podszedłem do muru, który podpierał autostradę nade mną. Usiadłem, żeby pomyśleć, co się w ogóle ze mną stało. Oparłem o mur moją głowę i zamknąłem oczy na moment. Nagle usłyszałem czyiś płacz. Szybko wstałem i zacząłem się rozglądać dookoła, kto to. Płacz dobiegał zza drugiej strony muru. Wychyliłem tylko głowę...
- Reachel...?! - zauważyłem dziewczynę siedzącą pod murem i płaczącą, wręcz zanoszącą się od płaczu - Czemu płaczesz...? - podszedłem do niej.
Ona nie odpowiedziała i płakała w dalszym ciągu. Nagle podniosła głowę, żeby odetchnąć. Patrzyła prosto na mnie, a jednak mnie nie widziała.
- Jestem tu, czemu płaczesz?
Nadal brak odpowiedzi ze strony dziewczyny.
- To naprawdę nie jest śmieszne, skarbie - porzuciłem na bok powagę i zaśmiałem się.
Nastała krótka cisza. Wierzyłem, że zaraz wybuchnie śmiechem jak zawsze.
"Ale miałeś minę, Carlito" - wspomniałem jej najczęstszy odzew.
Jednak nic z tego... Dziewiętnastolatka zamknęła oczy i schowała twarz w dłoniach.
- Czemu ty mnie nie widzisz? - nie wiedziałem co robić - Reachel! Odpowiedz! - chciałem ją chwycić za ramiona, jednak moje ręce przez jej ramiona po prostu przeniknęły.
- Jak to możliwe?! Co tu jest grane?! - spojrzałem na swoje ręce.
Nie wiedziałem, co dalej. Wstałem z kolan i złapałem się za głowę. Wciągnąłem i wypuściłem powietrze z ust. Spojrzałem w czarne niebo myśląc, co robić i jak to odkręcić. Nagle coś małego upadło i zaczęło się ruszać. To Reachel wstała z ziemi i chwiejnym krokiem ruszyła przed siebie jeszcze szlochając pod nosem.
- A ty dokąd?! Ej! Brown! Stop! Dokąd ty idziesz? - wołałem dziewczynę.
Nadepnąłem na coś. Podniosłem nogę i zobaczyłem coś błyszczącego. Schyliłem się i zobaczyłem klucz ode mnie. Łańcuszek był zerwany w połowie, a klucz nie lśnił już tak jak dawniej. Podniosłem go i wyprostowałem się.
- Reachel? Gdzie jesteś? - rozglądałem się uważnie, ale jej nigdzie nie było - Reachel! Reachel! - zacząłem panikować.
Do oczu napłynęły mi zły i zacisnąłem w dłoni klucz. Nagle w około stało się jasno...
Kate.
Nagle głos lekarza spowodował, że odwróciłam głowę w jego stronę.
- Oddycha! Mamy go! - zaczął uradowany lekarz - Ustabilizuj go, Natasha.
Moje oczy zabłysły i widząc jak kreska na EKG znowu "wysoko się podnosi" odetchnęłam spokojnie i uśmiechnęłam się sama do siebie. Odwróciłam głowę z powrotem do przyjaciółki.
- Już jest okej... - szepnęłam.
Reachel.
Poczułam, że moja ręka jest tak cała ścierpnięta, aż nie mogłam nią ruszać. To spowodowało, że otworzyłam oczy i zobaczyłam uchylone okno przez które wpadają promienie słońca. Był wczesny poranek. Poczułam na twarzy zaschnięte łzy i nagle przypomniałam sobie, co się stało zeszłej nocy. Serce mi stanęło na to wspomnienie i przeszły mnie ciarki. Stopniowo wypuściłam powietrze z ust. Bałam się rozejrzeć, gdzie jestem i co ważniejsze... Czy Carlos żyje... Delikatnie odwróciłam głowę w moją prawą stronę i zobaczyłam łóżko, kołdrę, ale bałam się popatrzeć dalej. Serce biło mi jak oszalałe. Podniosłam wzrok i zobaczyłam chłopaka leżącego na łóżku szpitalnym. EKG było wyłączone. Już wiedziałam... Poczułam w środku siebie uczucie pustki i braku sensu życia. Potrząsnęłam głową lekko, podniosłam się i podeszłam do Carlos'a. Spojrzałam na niego z chęcią wzięcia go ze sobą... Jednak wiedziałam, że nie mam już na co liczyć... Łzy spłynęły po policzkach, a potem prosto na kołdrę latynosa. Moja ścierpnięta ręka odzyskała czucie, teraz przechodziło przez nią miliony "mrówek". Drugą ręką delikatnie chwyciłam dłoń ukochanego. Usiadłam na krześle, jak zawsze i patrzyłam na rysy twarzy leżącego.
- Dlaczego mnie zostawiłeś...? W takiej chwili, kiedy moglibyśmy bez żadnych przeszkód być razem na zawsze... W takim momencie, kiedy wszystko już prawie wróciło do normy... Byłam z Tobą cały czas, od kiedy się tutaj dostałeś... Dosłownie nie dawałam ci chwili spokoju... - uśmiechnęłam się, ale tylko na jedną mikrosekundę - Nie wiem... Było ci ze mną źle...? Za dużo wycierpiałeś, kiedy straciłam pamięć, prawda...? To wszystko moja wina... Tylko moja... Gdybym dała ci wytłumaczyć całą tamtą sytuację wcześniej... Nie byłbyś tutaj teraz... I bylibyśmy dalej razem... A teraz jestem sama...
Nie wytrzymałam emocji, zaniosłam się od płaczu i położyłam głowę na jego piersi.
Mijały sekundy kompletnej ciszy. Niespodziewanie ktoś pogłaskał mnie po rozczochranych włosach.
- Obiecaj mi, że już nigdy tak nie będziesz mówić... - odezwał się tak dobrze znany mi głos.
Otworzyłam w momencie oczy i spoglądnęłam na bruneta. Teraz się uśmiechał od ucha do ucha i patrzył na mnie. Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę.
- Nigdy bym cię nie zostawił... Przysięgam... - dodał dotykając moich policzków i wytarł moje łzy kciukiem.
- Boże, nie wierzę... - cały czas patrzyłam na niego jak na ducha.
- Przytulisz mnie, czy dalej będziesz tak się patrzyć na mnie? - zaśmiał się wesoło.
Jeszcze raz zapłakałam i rzuciłam się w jego ramiona. Od tamtej pory już wiedziałam, byłam pewna... Carlos nigdy mnie nie zostawi samej...
- Tylko już nie płacz więcej... - dopowiedział cicho i głaskał mnie po włosach.
____________________________________________________________________
No i w końcu jest 42.. ; ) Musiałam parę spraw co do tego rozdziału przemyśleć. Kompletnie nie wiedziałam, co dalej pisać . Jezu, oby tylko mnie wena nie opuściła .. *.* Bo tego chyba nie przeżyję ..
Okej, okej, przyznaję się . Ten rozdział trochę zapożyczyłam od Sabi.. I ja się przyznaję dobrowolnie.
W tym rozdziale pomogły mi covery https://twitter.com/AliBrustofski i https://twitter.com/TheRealGrimmie.
Proszę was wszystkich o obserwowanie mojego bloga i regularne wchodzenie i o komentowanie, bo..
WAŻOONE.. ♥
OdpowiedzUsuńSuper! ♥ Właśnie tam znalazłam tego bloga w konkursie roku i przyłączyłam się do obserwatrorów a podasz mi swoje gg jeżeli masz??
OdpowiedzUsuńTo jest boskie! Kurwa! siedze i ryczę... Czemu ja zawsze tak reaguje gdy Carlosowi się coś dzieje? to nie jest normalne...a jak on zaczął się dusić i w ogóle...Boże... jak ty bosko piszesz... To jest...brak słów... Powiem tylko, że ze zniecierpliwieniem czekam na nn... TO jest boskie!
OdpowiedzUsuńZajebiste :D . Wzruszyłam się *___* . Jezu jak Ty dziewczyno bosko piszesz :)))) Czekam nn
OdpowiedzUsuńsuper, dobrze Carlosowi nic nie jest i nadal żyje :P I robi się też ciekawie, pisz szybko kolejny czekam ;)
OdpowiedzUsuń~ Robyn