piątek, 15 lutego 2013

Rozdział 48

Reachel.

iPhone za wibrował w mojej kieszeni spodni. Natychmiast przerwałam rozmowę z Kate myśląc, że to Carlos się dobija. Przesunęłam palcem po ekranie i spojrzałam na wyświetlacz. 
 - Nareszcie...! - szepnęłam sama do siebie uradowana. - Halo? 
 - Witam naszą przyszłą sławę! - powitał mnie wesoły głos Eleonore. - Jeśli mnie nie pamiętasz, jestem Eleonore ze studia, podpisałam z Tobą kontrakt... 
 - Tak, tak, jak mogłabym zapomnieć - przerwałam jej stanowczym tonem. - Są jakieś konkretne informacje?
 - Aż nawet zbyt konkretne - odpowiedziała. - Mogłabyś się ze mną spotkać w studiu?
 - Oczywiście. Kiedy? - podeszłam do kalendarza powieszonego na ścianie.
 - Teraz - powiedziała ku mojemu zdziwieniu.

***

Weszłam przez obrotowe, szklane drzwi prawie przy tym uderzając w nie głową przy wychodzeniu. Byłam strasznie podekscytowana, bo w końcu coś się poruszyło w mojej karierze. Podbiegłam do biurka recepcjonistki. Zobaczyłam pochyloną nad tonami papierów głowę z kwiatem wpiętym w ciemne włosy. 
 - Miranda, nie zaśnij - puknęłam ją w czoło. 
Ona zerwała się z odruchowym "Co, co?!" i widząc mnie uśmiechnęła się z wyrazem twarzy "Haha, bardzo jesteś zabawna, Brown". Wiem, że widziałyśmy się jak na razie tylko raz w życiu, ale ona €już była dla mnie jak przyjaciółka. Po chwili jej przyglądania się mnie dostała olśnienia...
 - Matko, Reachel Brown! - zakryła usta dłonią.
 - Brawo za spostrzegawczość, Sherlock'u - żartowałam.
 - Ale ty-ty przecież-to znaczy-zaginęłaś jakiś czas temu - nie potrafiła pojąć.
 - Oh, o to chodzi... - odgięłam głowę nie chcąc tego samego tłumaczyć kolejnej osobie. - Na szczęście wszystko już w porządku. Miałam zanik pamięci, potem mój chłopak był w okropnym stanie...
 - Co się mu stało? - nie dała mi dokończyć.
 - Uratował mnie... A przypłacił prawie życiem... - znowu wróciłam do przeszłości.

...

Znowu byłam w szpitalu w sali 13. Znowu cała trzęsłam się ze strachu, kiedy doktor przywracał Carlos'a do życia. Chciałam się z tego wspomnienia uwolnić. Na siłę zamykałam oczy i otwierałam czy nie wróciłam do studia. Jednak nadal byłam w okropnej sali. Spojrzałam na lekarzy wokół mojego chłopaka. Bałam się spojrzeć na niego, bałam się, że zaraz zmienię bieg teraźniejszości i moje serce pęknie. Jednak za trzecim podejściem zerknęłam tylko kątem oka na niego. Po jego policzku zaczęła płynąć łza, a wszystko stanęło w miejscu. Byłam tylko ja siedząca na podłodze i on już prawie umierający na łóżku. Nagle mój strach odszedł, wstałam z podłogi i ruszyłam w stronę łóżka. Sylwetki lekarzy przeniknęły przeze mnie. Po paru sekundach byłam już przy chłopaku. Kolejne łzy pojawiały się na jego policzku. Poczułam, że moje łzy też zaraz się ukarzą. Chwyciłam bruneta za rękę chcąc mu pokazać, że jestem przy nim i chcę go z powrotem.

...

 - Reachel? Reachel? - wołał mnie ktoś znowu jak za mgłą. 
Nagle wybudziłam się jak ze snu. Zaraz przede mną stała Miranda z przerażoną miną.
 - Wszystko okej? - zapytała jak już zauważyła, że się ocknęłam.
 - Tak. Tak okej. Tylko... - zatrzymałam się i wzięłam głęboki oddech. - ...ostatnio wzięło mi się na
wspomnienia...
Nagle za mną odezwała się kobieta.
 - Reachel! Fantastycznie, że jesteś! - odwróciłam się i ujrzałam uśmiechniętą Eleonore. - Choć, muszę Ci kogoś przedstawić.
Machnięciem ręki pożegnałam Mirandę, a ona podniosła kciuki w górę na znak, że będzie dobrze. Weszłam do gabinetu Eleonore, gdzie siedział już szczupły i opalony mężczyzna o kruczoczarnych włosach do ramion. On widząc mnie uśmiechnął się miło.
 - Siadaj, Reachel - pokazała na fotel przed biurkiem.
Bez zastanowienia usiadłam na wolnym fotelu ciągle przyglądając się mężczyźnie.
 - Okej, sprawa jest już jasna - zaczęła poważnie. - Kontrakt został potwierdzony, masz nagrać teraz parę piosenek. Jeśli mnie i radzie się podoba, zostajesz i pniesz się dalej na sam szczyt. Jednakże jeśli mi coś nie spasuje... będziemy musieli się pożegnać...
Ciarki przeszły mnie po plecach. Wszystko zależało, czy będę się starała. Poczułam aktywację adrenaliny w sobie.
 - A to jest Daniel Larkin, będzie Cię prowadził przez sławę - pokazała na faceta.
Mężczyzna wstał z wygodnego fotela, co mnie zmusiło do zrobienia tego samego.
 - Daniel - podał mi rękę z uśmiechem.
 - Reachel, miło mi - odwzajemniłam gest.
 - To ka was zostawię - puściła oczko Eleonore i wyszła z gabinetu.
Gdy tylko drzwi zamknęły się, nastała jedna wielka, niezręczna cisza. Larkin przyglądał się mi z zainteresowaniem chcąc się odezwać. Siedzieliśmy na skórzanych, miękkich, bialych fotelach nie wiedząc jak zacząć konwersację. Jednak Daniel się przełamał.
 - Więc... Eleonore nic mi o Tobie nie opowiedziała - zaczął nieśmiale. - Była strasznie podekscytowana, że w końcu coś się posunęło na przód. To może w związku z tym mi coś opowiesz o sobie?
Nic nie mówiłam. Nie przerywałam mężczyźnie, bo widziałam, że się strasznie denerwuje. Kiedy zaproponował mi zapoznanie się pokiwałam na zgodę głową i spojrzałam w sufit myśląc co by mu o sobie opowiedzieć.
 - Dobra, okej. To mieszkam tu w LA od urodzenia, mam 19 lat, interesuję się fotografią, tańcem, no i oczywiście śpiewem.
 - Świetnie - pokiwał głową. - A od jak dawna śpiewasz?
 - W wieku czterech lat zaczęłam - odpowiedziałam bez wahania.
 - Trochę czasu minęło, co? - uśmiechnął się.
 - Zdecydowanie - zaśmiałam się krótko.
 - Miałaś już doczynienia z nagrywaniem, studiami nagraniowymi itd? - zagadywał dalej.
Chwilę się zastanowiłam. Nic takiego jeszcze mnie nie spotkało.
 - Niestety jeszcze nie, ale występowałam już wielokrotnie na scenie. Byłam na kastingach i występowałam w Nowej Zelandii na premierze filmu mojej koleżanki jakiś czas temu - wspomniałam myśląc, że to się mu do czegoś przyda.
 - Koncertami na razie sobie nie zawracaj głowy - powiedział poważnie. - Jeszcze daleka ci droga do tego etapu.
Zrobiło mi się głupio, tak jakbym się porywała z motyką na księżyc za wcześnie.
 - Jest jeszcze taka sprawa, że trzeba będzie załatwić zgodę rodziców.
Jak oparzona wstałam z fotela i stanęłam przed nim.
 - J-Jak to "zgodę rodziców"?
 - Potrzebuję jej - powiedział dość niewinnie.
 - Ale jestem pełnoletnia. Po co Ci ona? - mówiłam przerażona.
Niezrozumiale potrząsnął głową wstając z fotela i stał teraz przede mną.
 - Dlaczego się tak stawiasz? Masz problemy z rodzicami? Nie zgodzą się? - przejrzał mój strach w oczach.
Zakryłam twarz rękoma i ze złości zaczęłam chodzić po gabinecie.
 - Hej, hej. Mnie możesz powiedzieć. Między menadżerem, a gwiazdą musi być zaufanie - podszedł do mnie kiedy stałam przed wielkim oknem.
Długo myślałam, czy mu mówić o mojej fatalnej sytuacji z rodziną. Przecież ja kompletnie nie wiedziałam co się z nimi dzieje i czy jeszcze w ogóle są na tym świecie. Ale jednak nie miałam wyjścia, Daniel miał rację. Musimy sobie ufać już od początku. Im szybciej, tym lepiej. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam opowiadać moją sytuację. Z wrażenia Daniel aż usiadł z powrotem na fotel, chyba mu się ta historia spodobała. Z każdą chwilą zaczynał się coraz bardziej uśmiechać.
 - Co Cię tak bawi? - zapytałam w pewnym momencie.
 - To nie to, że ta historia mnie bawi, poprostu jestem pod wrażeniem.
 - I dlatego się tak uśmiechasz? - nie rozumiałam.
 - Nie przeszkadzaj sobie, mów dalej - powiedział już poważniejszym głosem.
Gdy skończyłam chciało mi się płakać. Bolało mnie, że to moja rodzina, a ja nie wiem co z nimi. Mają swoje za placami. Narobili mi wielkiego świństwa w życiu już nie raz. Jednak to cały czas była moja rodzina. Najbardziej żal mi było Freddie'ego. Przecież on w niczym nie zawinił, a siedział razem z Jessicą i Gilbertem. Ale teraz już nie będę miała dla niego czasu. Teraz dopiero się wszystko zaczęło. Już za późno na uwolnienie małego. Moja kariera zaraz nabierze tempa...
 - Jeśli poprosisz ich o zgodę, albo się nie zgodzą, żeby zrobić mi na złość, albo się zgodzą i będą mieli satysfakcję - wyrwałam się z kolejnego zamyślenia.
Teraz twarz Larkin'a była inna... poważna, już nie miał ubawu z  mojego życia. Spuścił głowę w dół i patrzył teraz na nogawki swoich dżinsów.
 - Słuchaj, zrobimy tak: nie będę potrzebował zgody Twoich rodziców - zaczął spokojnie, a ja już odetchnęłam z ulgą - Ale...
"Oczywiście musi być jakieś "ale", no bo jakże inaczej..." - zawiodłam się w duchu.
 - ...pod warunkiem, że dasz mi wolną rękę przy paru numerach... - dokończył.
Przeszły mnie po plecach ciarki. W jakim sensie "wolną rękę"...? Ale nie miałam innego wyjścia... Lepsze to niż konwersacja z rodzicami.
 - No, skoro się nie odzywasz to znaczy, że się zgadzasz - podszedł do swojej czarnej, zgrabnej teczki i wyjął z niej dużo papierów.
Położył je na biurku i zaczął przekopywać. Nie szukał długo. Wyciągnął trzy karty i położył je przede mną.
 - Tutaj, na tych trzech kartkach jest rozpisana twoja kariera na następne pięć lat - powiedział śmiertelnie poważnie.
Poczułam jak wielka kulka stanęła w moim gardle.
 - Wystarczy, że podpiszesz tu - pokazał na dole kartki pole z napisem "podpis celebryty/ki".
Dostałam do ręki czarny, lśniący długopis. Czułam, że chyba zaraz mi wypadnie i roztrzaska się na części. W końcu zdecydowałam. Podpisałam zgrabnie i subtelnie pole swoim imieniem i nazwiskiem.
 - Cudnie - uśmiechnął się Larkin.
 - Kiedy zaczynamy...? - zapytałam stanowczo.
 - Od jutra. Widzimy się w Chalice Recording Studios - podał mi wizytówkę do ręki.
"Chalice Recording Studios?! Chalice Recording Studios?!" - nie dowierzałam.
 - Tam nagrywają The Wanted, Jordin Sparks, Demi Lovato, Victoria Justice i Chris?! - nie wierzyłam własnym uszom.
 - Dokładnie tak - puścił mi oczko i uśmiechnął się rozkosznie. - Adres masz na wizytówce. Studio D. Do zobaczenia jutro - wyszedł z gabinetu machając mi.
Zostałam sama. Usiadłam na fotelu z kartonikiem w ręku.
 - Chalice Recording Studios, Highland Ave, Los Angeles, CA 90038... - przeczytałam na głos uważnie.
Nagle do pomieszczenia weszła wyszczerzona Eleonore. Tętniła radością... może aż za bardzo...?
 - Reachel, i jak? Wszystko omówione i załatwione?
 - Tak. Mam być jutro w studiu Chalice na Highland Ave.
 - Doskonale - stanęła przed wielkim oknem. - Tylko pamiętaj... - odwróciła się do mnie już z poważną miną. - Jeśli cokolwiek mi się nie spodoba, zrywam kontrakt i twoja kariera skończona.
Poruszyłam się zdenerwowana.
"Wszystko zależy od tego, czy mój głos się załamie... Czy mój głos się załamie... Czy mój głos się załamie..." - powtarzałam w duszy w kółko jedno i to samo zdanie.

***

Wyszłam lekko zdezorientowana i podeszłam do stanowiska Mirandy.
 - I jak? Pan Larkin wyszedł wręcz uradowany - zaśmiała się.
Widząc moją przerażoną minę od razu zrozumiała, że coś jest nie tak.
 - Nie cieszysz się? - spytała cichym głosem.
Podniosłam lekko głowę nie wiedząc za bardzo co odpowiedzieć.
 - Nie wiem, czy dobrze zrobiłam...

***

 - Kate? Jesteś? - zatrzasnęłam za sobą drzwi.
Położyłam na szafeczce torebkę na długim pasku i zdjęłam conversy. W mieszkaniu było niesamowicie ciemno. Co prawda był już wieczór.
"Ale skoro Kate tu jest to powinno się palić światło" - stwierdziłam.
 - Halo? Kate? - wołałam znowu. 
Nikt nie odpowiadał. 
"Gdzie ją wcięło...?" - pomyślałam.
Weszłam do pokoju przyjaciółki - pusto, do kuchni - pusto, do salonu - pusto. 
 - To nie jest śmieszne! - zawołałam ponownie głośniej.
Wróciłam do kuchni, żeby się napić soku. Po tych wydarzeniach zaschło mi w gardle. Mój wzrok przykuła karteczka przywieszona na lodówce. Zerwałam ją i przeczytałam na głos.
 - Musiałam wyjść po coś do jedzenia. O osiemnastej Dave przyjdzie do domu. Ważoone.
"Mhm... Okej... CO?! OSIEMNASTEJ?!" - spojrzałam na zegar.
Była za minutę osiemnasta. Ogarnęła mnie panika, gdy nagle usłyszałam obracającą się klamkę w drzwiach. 
 - O cholera...! - szepnęłam.
Szybko wybiegłam z kuchni prosto na balkon. Zamknęłam szklane drzwi i skuliłam się pod oknem. Nawet nie drgnęłam, żeby nie zwracać uwagi. Zrobiło mi się zimno, adrenalina opadła, robiło się coraz później. Co chwilę zerkałam przez drzwi, czy wujaszek siedzi ciągle w salonie, czy poszedł na przykład do kuchni, albo łazienki. Chciałam jak najszybciej uciec i szukać Kate. Nagle usłyszałam, że mecz w telewizji się skończył. Mężczyzna przeciągnął się leniwie na sofie i wstał. Ruszył do przedpokoju. Czekałam parę chwil, gdy usłyszałam trzaśnięcie drzwi do łazienki.
 - Moja szansa...! - powiedziałam sama do siebie i wyszłam błyskawicznie z balkonu.
Po cichu włożyłam buty i zabrałam torebkę. Delikatnie zamknęłam drzwi i biegłam korytarzem do windy. Wybiegłam z hotelu rozglądając się za Kate. Nagle przy hotelowej kawiarence, na jednym fotelu czekał Carlos z bukietem ciemnoczerwonych róż. Nie wierzyłam, że to on. Kiedy zauważył, że go spostrzegłam uśmiechnął się tak słodko jak on to tylko potrafi. Podeszłam do niego, a on pocałował mnie w policzek.
 - Cześć... - spojrzał mi w oczy.
 - Co tu robisz? - popatrzyłam to na kwiaty, to na chłopaka.
 - Nie cieszysz się...? - posmutniał.
Uśmiechnęłam się i potrząsnęłam głową. 
 - Bardzo się cieszę - okazałam na bukiet. - A to...? 
 - A to dla Ciebie - wręczył mi róże do rąk.
Powąchałam je. Pachniały tak cudownie. 
 - Dziękuję - pocałowałam go w usta. - A za co to?
Latynos wyraźnie się zmieszał. Zmrużyłam oczy, nie rozumiejąc co się dzieje. Przejechał dłonią po przesadnie ściętych włosach i zaczął przygryzać dolną wargę. 
 - Co się dzieje...? - zapytałam, ale to jednak nie spowodowało, że coś powiedział. 
Zauważyłam w jego oczach, że boi się powiedzieć. 
 - Carlos...? - położyłam bukiet na fotel, w którym wcześniej chłopak siedział.
Jego oczy zaszkliły się od łez. Przypomniało mi się to wspomnienie w szpitalu. Carlos płakał...
 - Carlos, powiedz... Co się dzieje...? - chwyciłam go za ręce i patrzyłam w ciemne oczy.
Teraz przygryzł obie wargi pokazując, że zaraz rozpłacze się jak dziecko. Bałam się, co zaraz wyjdzie na jaw. 
 - J-Ja... - zaczynał mówić, jednak się jąkał.
 - No przecież Cię nie zabiję... Powiedz... 
 - Nie wytrzymałbym dłużej, gdybym Ci tego nie powiedział... - zaczął mówić, ale dalej był niespokojny. - Ja nie chcę Cię okłamywać... Bo ty zawsze byłaś ze mną szczera... A ja jestem jednym wielkim śmieciem... 
 - Co ty opowiadasz? Tyle ci zawdzięczam... Uratowałeś mi już nieraz życie... Ostatnio nawet przypłaciłeś za to życiem... - stanął mi przed oczami obraz sali numer 13 i umierający już prawie Carlos. - Kocham Cię, cokolwiek zrobisz...
On pokiwał przecząco głową.
 - Nic nie rozumiesz...
 - Nie obchodzi mnie, co się stało. Nie chcę... Nie chcę kolejnych afer i problemów... Zapomnijmy o tym... Żyjmy dalej... Ja nie chcę znowu Cię stracić... - przytuliłam się do Carlos'a i tym razem to ja się rozpłakałam.
Poczułam, że latynos głaszcze mnie po włosach. Puścił mnie, jednak nadal staliśmy naprzeciwko siebie.
 - Jesteś prawdziwym aniołem... - pocałował mnie w usta w podzięce. 
Poczułam ulgę na sercu. W końcu coś się miłego wydarzyło... 
 - No, no, no - ktoś wyraził podziw za moimi plecami. - Przyszłam w samą porę, co? 
To była uśmiechnięta od ucha do ucha Kate z zakupami w obu rękach. Podniosłam tylko kąciki ust na znak, że jest wszystko w porządku.
 - Amm... Pomóc ci? - zapytał Carlos niczym dżentelmen. 
Blondynka spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.
 - Nie, nie. Ja jej pomogę - szczerze uśmiechnęłam się do chłopaka. - Wiesz, jeszcze Cię wujaszek zobaczy i się po mnie przejedzie.
Pokiwał głową i ponownie podał mi do ręki bukiet czerwonych róż. 
 - Kocham Cię... - pocałował mnie jeszcze raz na pożegnanie w usta.
 - Ja Ciebie też...
Oderwałam się z trudnością od bruneta, podeszłam do Kate i zabrałam od niej jedną reklamówkę. Pomachałyśmy mu jeszcze, gdy drzwi windy powoli się zamykały.
_________________________________________________________
zawiedliście mnie pod ostatnim rozdziałem.. było już 6 komentarzy, 8 komentarzy, a potem 2 i teraz 3.. co z wami.. ? jestem po prostu smutna, że nikt już tych moich pomysłów nie czyta.. może macie lepsze i popularniejsze blogi i nie potrzebujecie mojego istnienia.. być może.. ale wiem, że Rushers powinni się trzymać razem i wspierać.. i dlatego proszę o wsparcie z waszej strony.. bo bez was tak szczerze jestem nikim..
dziękuję Kate, Sabi i Robyn, że chociaż one są ze mną.. mam nadzieję, że tym razem będzie was więcej..
ale i tak was wszystkich kocham.. ♥

Little Mix // Change Your Life (Instrumental)

4 komentarze:

  1. Super na prawdę Dajaj nann pisss

    OdpowiedzUsuń
  2. Boski rozdział! kocham, kocham, kocham. Boski rozdział! i co..? to na tyle? :D tej mojej roli? Jak dobrze, że ona mu wybaczyła! Ciekawe jak tą będzie z tą jej karierą? Masz genialne pomysły! czekam na kolejny ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. no jakby wujaszek zobaczył Losa to biedaczek miałby prze.. kichane X DDDDDD

    OdpowiedzUsuń
  4. wiesz co, albo piszesz wiecej mnie i Jamesa albo sie obraze XDXDXD

    OdpowiedzUsuń